2 czerwca 2014

Od Mordimera do Zorrie

(c.d. tego)

Niewielki płomyk zawisł u stóp stromego urwiska. Dno porastały liczne krzaki ograniczając pole widzenia. Mordimer szedł za swym małomównym przewodnikiem.
- Myślisz, że tu spadła? - zapytał, choć wiedział, że raczej nie doczeka się odpowiedzi.
Płomyk przyspieszył, przenikając z łatwością gęstwinę. Szczeniak miał większy problem, ale w końcu się udało. Oczom ukazał się straszny widok. Obluzowane kamyki przywaliły leżącą w krwi waderę. Miała złamaną łapę i zapewne żebra.
- C...co jej się stało? - wyszeptał podchodząc do nieprzytomnej.
Dotknął delikatnie jej łapy, aby sprawdzić czy jeszcze żyje. Dopiero po jakimś czasie zdołał uporać się z kamieniami, uwalniając Zorrie. Potem ze spokojem zajął się jej ranami. Gdy skończył, nie miał już sił na nic więcej. Usiadł, oddychając ciężko niczym po długim biegu.
- Chyba... - nabrał tchu. - Chyba już wszystko... ale nie jestem... pewien.... - położył się obok i z zadowoleniem stwierdził, że wadera otwiera oczy.
Wstąpiła w niego nagle nowa energia. Wstał i podszedł bliżej.
- Cześć! Jestem Mordimer a ty? Co ci się stało? Dlaczego spadłaś, czy coś cię goniło? A może nie zauważyłaś tej przepaści? - wylał z siebie potok słów.

(Zorrie? ^^)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz