Poddałam się. Już nic nie zrobię. To mój
koniec…
Czyjeś silne łapy wyciągnęły się do mnie.
Jasne światło dnia. Miękka trawa pod plecami.
Zmartwione pyski dwóch basiorów, pochylających się nade mną.
Powoli podniosłam
się do pozycji półleżącej. Otrzepałam głowę, bo wydawało mi się, że czuję na niej jeszcze wody przeklętej rzeki.
- Dziękuję.
– Uśmiechnęłam się radośnie, jednak nie tak jak zwykle. Byłam bardzo zmęczona.
– Gdyby nie wy nie byłoby mnie teraz tutaj. Miałam szczęście, że gdy wpadłam do
Styksu zdążyliście mnie uratować.
Akuma i Korso wymienili porozumiewawcze
spojrzenia. Zastanowiło mnie to przez chwilę, jednak nie doszłam do żadnych
wniosków.
- Jestem
zmęczona… - mruknęłam. Oczy mi się kleiły, łapy były wiotkie i ciężkie.
- Zaniosę
cię do nory! – od razu zaproponował Korso. – Aku niósł cię od Styksu, więc
teraz moja kolej.
Skinęłam delikatnie głowę i ponownie osunęłam
się w ciemność.
Gdy ponownie się obudziłam byłam sama w mojej
norze, na posłaniu, starannie przykryta kocem. Na środku stał dzbanek z herbatą
i krótką informacją: „Wypoczywaj, to dobrze Ci zrobi. Korso.” Bardzo mnie to
ucieszyło. Nie chodziło o samą herbatę, choć napoje Korso słynęły w całej
watasze, lecz o sam fakt, że basior się o mnie troszczy. Z nieznanych przyczyn
zrobiło mi się ciepło na sercu, gdy o tym pomyślałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz