Do jaskini weszło dwóch mężczyzn ubranych w zbroję. Razem z Tiffany i Vanessą ukryliśmy się za wielkim głazem.
- Byłeś pewny, że coś słyszałeś? - zapytał jeden z nich.
- Na stówę, nawet widziałem feniksa, który tu wlatywał. - Jeden z żołnierzy palnął drugiego w łeb.
- W tych rejonach nie ma feniksów, idioto! Chodź, spadamy stąd, bo uczta nas ominie.
- Ale... ja naprawdę go widziałem!
- Nie marudź tylko chodź! - żołnierze zaczęli wychodzić, westchnęłam. Jesteśmy bezpieczni. Nagle... Vanessa zaczęła świecić jasnym blaskiem, cała jaskinia rozświetliła się.
- Przepraszam... czas na mnie. - Vanessa wzleciała w górę. - Spokojnie Chi... odnajdę cię. Przepraszam, że wprowadziłam cię w kłopoty. - Feniks przemienił się w proch. W najgorszym możliwym momencie! Czemu akurat teraz?! Nagle dostałam czymś metalowym w głowę, upadłam na ziemię.
*Kilka minut później*
Otworzyłam powoli oczy, zaczęłam rozglądać się dookoła. Po mojej lewej leżała Tiffany, spała. Chciałam wstać, jednak coś trzymało mnie w miejscu. Dopiero wtedy zauważyłam, że jestem przywiązana do drzewa. Zaczęłam się wiercić, może uda mi się jakiś obluzować te liny...
- To się nie uda... już próbowałem. - Spojrzałam w prawo, obok mnie siedział chłopak.
- Gdzie my jesteśmy? - spytałam niepewnie.
- Sam dokładnie nie wiem, ale jestem pewny, że nie jesteśmy bezpieczni. - Wyczułam nutkę kłamstwa, na pewno wiedział co tu się dzieje, ale w jednym miał rację, nie jesteśmy tu bezpieczni.
- Chitoge...? Z kim rozmawiasz? - spojrzałam w stronę Tiffany, powoli się budziła.
- Z jakimś chłopakiem.
- Tytania...? - usłyszałam niepewny głos chłopaka.
(Tiffany? Wreszcie napisałam ;) Sorry, że krótkie.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz