10 października 2015

Od Korso do Argony

Upiłem łyk herbaty. 
- Mmm... Widać cały czas mam to coś. - uśmiechnąłem się. 
- Dziękuję - zaśmiał się Drugi Korso. 

Siedzieliśmy w trójkę w podziemiach szpitala i popijaliśmy herbatę. Mój prawie-bliźniak opowiadał mi całą historię, ja słuchałem, a Hoinkas co jakiś czas dorzucał jakąś uwagę. 
- Więc... Czy to nie znaczy, że powinieneś pamiętać wszystko to, co dopiero zrobię? - zapytałem. 
- Cóż... Niby tak. Ale jakimś sposobem nie miałem pojęcia, że cię spotkam. Nie wiem, jak to działa. 
Zamyśliłem się chwilę. Mam przed sobą starszą wersję mnie. Która zna doskonale swoją historię, ale nie zna większej części mojej. 
- Tak sobie myślę - zaczął Hoinkas - Czy jeśli zmieniliście historię... Nie powinieneś zniknąć z tego świata? Bo skoro zmieniła się historia watahy, musiała też twoja. 
- Masz rację. 
- Czyli, czysto teoretycznie, jeśli straciłbyś teraz łapę, mi też powinna zniknąć? 
- Sprawdźmy - rzuciłem i ugryzłem się. 
- Stój, kretynie! - krzyknął Drugi Korso i odciągnął mój łeb - Nie mam najmniejszego zamiaru tracić kończyny! 
- Spokojnie... - charknąłem, plując futrem - Tylko wygryzłem trochę skóry. Jeśli masz rację to... 
Na twarzy basiora pojawiło się zrozumienie. Wyciągnął łapę i przystawił do mojej. U mnie widniał mały brak włosia, który nie miał już prawa odrosnąć. U niego zaś całą łapę pokrywało futro. Spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem. 
- Co to znaczy...? 
- Wydaje mi się - powiedziałem powoli - że jesteśmy dwoma różnymi osobami. 
- To niemożliwe! Przecież mamy identyczne znamiona, nie ma mowy o pomyłce! 
- Całkowicie to rozumiem. I to mnie niepo... 
Drzwi wyleciały z zawiasów. Do środka wpadł jakiś sporych rozmiarów kształt. Przeturlał się i rozbił o biurko. Gdy opadł kurz, ukazała nam się brązowawy, znajomy osobnik. 
- Cześć Hoinkasie! - przywitał się. 
- Doctorze? - zawołałem - Co ty tutaj robisz? 
Basior podniósł się na cztery łapy i wycelował we mnie pistolet. 
- To co zawsze. Ratuję świat. 

***

Staliśmy jak wryci. Hoinkas i mój sobowtór nie rozumieli sytuacji. Ja zaś zamarłem, widząc broń w rękach Doctora. On by nigdy... 
- Sprawa wygląda tak - zaczął - Wy dwoje nie powinniście się NIGDY spotkać. Tego jeszcze nie widać, ale im dłużej jesteście tu obaj, tym bardziej naruszacie strukturę czasową. Dwa takie same byty nie mają prawa znajdować się w jednej chwili w tej samej rzeczywistości. Jeśli szybko tego nie zmienimy, konsekwencje będą poważne. 
- Co masz na myśli? - wtrącił się Drugi Korso. 
- Cały nasz świat eksploduje. Dlatego jeden z was musi zginąć. 
Basior przeniósł muszkę broni na mojego odpowiednika. 
- Czekaj! - krzyknął Hoinkas - To nie tak! To nie jest ten sam byt! 
Doctor spojrzał na niego z wyrazem tępego buta. 
- Jak to "nie"? 
- Przeprowadziliśmy eksperyment! Ten Wcześniejszy wygryzł sobie kawałek łapy, a Późniejszy nie ma po tym ani śladu na ciele! 
- Ale... to nie ma sensu... Sensory TARDIS wykryły błąd...
- Czy na pewno błąd tej wagi? 
- Co chcesz przez to powiedzieć? 
- Jestem skłonny stwierdzić... że tych dwóch... jest tą samą osobą. Nie pochodzą oni jednak z dwóch światów, a z dwóch rzeczywistości. 
- To... nie ma sensu... Przecież... 
- Możesz opuścić ten pistolet?! - warknąłem głośno. 
Doctor zwrócił wzrok z powrotem na mnie. Usłuchał. 
- Dobrze, skoro już wszyscy jesteśmy bezpieczni... Może spróbujmy razem dojść do jakiegoś wniosku? - powiedziałem i sięgnąłem po filiżankę herbaty. Nim jeszcze skosztowałem naparu, zdążyłem dostrzec odbicie mojego pyska. I moich czerwonych oczu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz