Erna skończyła opatrywać mi rany. Odeszła potem w swoją stronę, a ja ułożyłam się wygodnie na łóżku. Nadal piekielnie bolały mnie żebra. Sięgnęłam więc po lek przeciwbólowy. Skrzywiłam się z niesmakiem, kiedy połykałam tabletkę. Poczułam po raz kolejny ból. Przeszywał mi całe plecy. Żebra już powoli przestawały mi dokuczać. Jednak ból w plecach nie ustawał. Czułam, jakby ktoś wbił mi z tyłu dosyć głęboko i mocno, dwa sztylety, a potem próbował wyciągnąć mi je "na żywca". Ból był nieznośny, a dostałam tylko dwie tabletki przeciwbólowe, które połknęłam za pierwszym razem. W oczach zbierały mi się łzy. Nie zamierzałam ani wrzeszczeć z bólu, ani nic. Po prostu czekałam. Wbiłam paznokcie do materaca. Zaczęłam go dosyć mocno ściskać. Błagałam bogów, aby to się wreszcie skończyło. Zastanowiłam się, czy nie zawołać kogoś z medyków. Oczywiście nie chciałam. I tak mieli ręce pełne roboty. Inni pewnie bardziej ich potrzebują. Przekręciłam sie na bok. Ból trochę ustał, ale nadal był nieznośny. Krzyknęłam. Nie wytrzymałabym dłużej. Nikt mnie chyba nie usłyszał, a jeżeli tak, to trochę sie cackał. Może i tak było to lepsze. niż niepotrzebne zamieszanie. Mogłam sie założyć, że to nic poważnego. Chyba...
- Ała! - po raz kolejny skrzywiłam się z bólu.
Jeszcze chwilkę to trwało. Potem na chwilkę ustało. Jednak tylko zaledwie na sekundę. Później znowu piekielny ból i chyba straciłam przytomność.
*Pół godziny później*
Otworzyłam oczy. Byłam nadal w sali dla pacjentów. Bólu nie czułam, jakby nigdy się nie pojawił. Wstałam powoli. Jednak nie schodziłam z łóżka. Poczułam za to dziwne uczucie, jakby z tyłu wyrosła mi dodatkowa para rąk. Coś uderzyło mnie w głowę. Rozglądnęłam się po sali. Na podłodze zobaczyłam parę piór. Nigdy takich nie spotkałam. Były złote i długie jak noże do rzucania. W kształcie przypominały sztylety. Spojrzałam na swoją poduszkę. Omal nie rzygnęłam. Była przesiąknięta krwią. Coś dotknęło mojej ręki. Była to Bastet.
- Jak się czujesz? Przyszłam do ciebie, ale zauważyłam, że krwawisz. Pobiegłam po jakiegoś medyka. Ale jak widzę, wszystko już w porządku.
- Tak. Co to było?
- Wybijały ci się skrzydła. Znowu, ale tym razem ze skutkiem. Bastet podała mi lusterko. Przejrzałam się w nim. Byłam niezwykle blada i miałam liczne niewielkie blizny. Bastet swoją łapą skierowała lusterko na moje plecy. Kotka miała rację...
- Mam skrzydła?!
- Tak. Przyzwyczaisz się. Prędzej czy później ktoś nauczy cię, jak się nimi posługiwać. Wygląda na to, że w takim stanie zdrowia, nie będziesz mogła szybko stąd wyjść...
- Przyzwyczaję się.
Bastet pogłaskała mnie łapą po ręce i odeszła z sali. Ktoś wszedł zaraz za kotką do pomieszczenia. Szybko położyłam się z niechęcią po czystej stronie poduszki. Niech myśli, że śpię...
(Ktoś z powyżej wymienionych?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz