4 października 2015

Od Korso do Argony

Nie jest łatwo myśleć, gdy ma się wszystko dookoła głęboko pod ogonem. Jeszcze gorzej jest, kiedy jest się do tego wyczerpanym. A już szczególnie, gdy mierzą do ciebie z pistoletu.

- Ani kroku - warknął Hoinkas.
- Przecież widzę - odburknąłem.
Nie zaskoczyło mnie to. Od momentu, gdy mu się przedstawiłem i ruszyliśmy razem, czekałem aż to zrobi. Jedna rzecz mnie tylko niepokoiła.
- Dobrze... Teraz grzecznie odpowiesz na moje pytania - powiedział powoli - Pierwsze brzmi...
- Dlaczego Desert Eagle? - wciąłem się.
Basior spojrzał na mnie jak na idiotę.
- A czemu nie? Bardzo go lubię. Za co, możesz się zaraz przekonać, jeśli jeszcze raz mi przerwiesz.
- Dobra, dobra, panie ważny.
- Więc odpowiadaj.
- W porządku, ale może najpierw mi zadaj jakieś pytanie, na które bym mógł?
Hoinkas spojrzał na mnie ponownie tym wzrokiem i już miał coś warknąć, kiedy coś mu zaświtało. Przyłożył łapę do twarzy w geście zażenowania.
- Nie ważne... - westchnął - Tego nie było. Zacznijmy jeszcze raz. Kim ty jesteś?
- Nazywam się Korso. Już ci to mówiłem.
- Wiesz... Tak się składa, że znam jednego Korso. I ty mi na niego ewidentnie nie wyglądasz.
- Cóż, może jestem na tyle sławny, że ktoś na moją cześć nazwał swojego bachora.

Drgnąłem. Te słowa miały być żartem, ale mimowolnie przepełniłem je goryczą. Jak nie patrzeć, moje imię było w jakiś sposób sławne. Ale jaka to sława imienia zdrajcy.

- Nie żartuj sobie ze mnie. Zapytam jeszcze raz. Kim jesteś.
Westchnąłem głęboko.
- Nie będę ci trzy razy powtarzał. Jeśli masz mnie za kłamcę, nie moja to sprawa.
Basior warknął. Ujrzałem, jak powoli zaczyna naciskać spust.
- Nie prowokuj mnie. Masz ostatnią szansę.
- Jeśli chcesz zmusić mnie do wyparcia się swojego imienia, lepiej strzel sobie w łeb, bo prędzej spalę ten świat, niż to zrobię.
Opuścił broń. W jego oczach pojawiło się coś dziwnego. Jakby... strach? Nie, to zupełnie nie pasowało.Może bardziej... Uogólnijmy to do zdezorientowania. 
- Jeśli nie kłamiesz, to znaczy, że... To dziwne. 
Uniosłem brwi. 
- Możemy to rozwiązać tylko w jeden sposób... Chodź za mną!
I ruszył biegiem przed siebie.
Bez zastanowienia poczłapałem za nim. Zupełnie nie skupiłem się na tym, że chwilę wcześniej chciał mnie zabić. W głowie siedziało mi tylko jedno pytanie. Skąd, do jasnej cholery, wiedziałem co to Desert Eagle?


*** 


- Powinien być na drugiej głębokości piwnicy. 
- Drugiej? To ile ona ma poziomów? 
- Parę ich jest. Nie wnikaj. 

Na schodach przywitała nas jakaś wadera z przekrwioną opaską na ramieniu. 
- Korso? - zapytała - Miał przygotować jakieś medykamenty. Pewnie jest na trzecim. 
"Pierwsza głębokość", jak to ujął Hoinkas, gościła wilki które potrzebowały niewielkiej pomocy, na przykład opatrunku. 
Niżej czekały te z poważniejszymi kontuzjami. Ktoś leżał z zabandażowaną połową ciała, inną osobę właśnie zszywali. 
Trzeci poziom okazał się być... pusty. Nikt nie kręcił się po korytarzach, nie było widać też żadnych śladów "udzielania pomocy". Drzwi nie były tu ponumerowane, ale Hoinkas zdawał się wiedzieć, gdzie idzie. 
- Mało kto odwiedza ten poziom. Wszyscy zatrzymują się wyżej. Tylko Korso czasem tutaj złazi, kiedy musi się pobawić swoimi ziółkami. 

Ziółkami?

- To za tym zakrętem.
Skręciliśmy w kolejny korytarz. Na jego końcu znajdowało się pomieszczenie, do którego drzwi były otwarte. Im bliżej podchodziliśmy, tym bardziej dało się słyszeć, jak ktoś śpiewa:


Starą ranę na karku rozszarpuje do krwi,
Ale póki wilk krwawi - wilk żyw!
Więc to jeszcze nie śmierć! Śmierć ostrzejsze ma kły!
Nie mój tryumf, lecz zwycięstwo - nie ich!

Weszliśmy do pokoju. Umeblowany był on jak kuchnia. Było dużo szafek, parę stołów... Przy jednym z nich stał pochylony wilk. Gdy nas usłyszał, odwrócił się. 
Widząc jego twarz skamieniałem. Nie miał on połowy lewego ucha, na pysku ciągnęły mu się dwie średniej wielkości równoległe blizny. 
Prócz tego nie różnił się niczym ode mnie. 

(Argono? Co tam słychać?) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz